Zaczyna się. To, że w ogóle nie jest zimno jeszcze nic nie znaczy. Bogatkom wyraźnie uderza do głowy zmiana fotoperiodu i słoneczne dni, a to już trochę może znaczyć. Tyle, że ptaki jak każda istota: zawsze chcą, a szansa, że będzie z tego skuteczny lęg już niedługo zacznie wzrastać. Na razie więc samce muszą postarać się o pierwszeństwo w dostępie do dobrych dziupli, bo bez tego ani rusz.
Facebook donosi o pierwszych przebiśniegach i przylaszczkach w terenie, a w mieście nie trudno o kwitnącą stokrotkę. Tyle, że miejskie kwiatki kwitły niemal całą zimę, a po grudniowym barwinku i fiołkach leśnych nauczyłam się już nie ufać geofitom w kwestii wiosny.
Tak czy inaczej dzieje się. Nie da się nie zauważyć, nawet w mieście, nawet przy siedzącym trybie życia, nawet, gdy robi się zadania z analiz w ilości skumulowanej.
Na wiosnę się zwykle czeka jak na wybawienie z zimy, szarości i zimna. No chyba, że chciało się jakieś sprawy pozamykać do wiosny, a tu ich końca nie widać.
Czekanie jest mimo wszystko lepsze niż niepokój związany z tym, że czas upływa i nie wiadomo co dalej.
Ostatnio kwestia czekania jest mi bardzo bliska, bo codziennie patrzę na czyjeś czekanie.
U mnie chyba więcej niepokoju, że czas upływa, że tyle do zrobienia i że pewnych terminów nie można przekroczyć (choć w przekraczaniu terminów akurat jestem mistrzem).
W gruncie rzeczy jakie to ma znaczenie dla wiosny, że ktoś jej wypatruje a ktoś inny z obawą patrzy w kalendarz? Przyroda jest taka uniwersalna. Pory roku się zmieniają w swoim rytmie, bez względu na to, czy ludzie chodzą po świecie szczęśliwi, czy smutni. Każda wiosna jest zupełnie niezasłużonym prezentem i choć go co roku dostaję, ciągle nie umiem przestać się cieszyć.
P.S: To nie prawda, że odleciałam na południe i dlatego tak długo mnie tu nie było. Po prostu zmieniłam się w susła i poszłam spać.