piątek, 6 grudnia 2013

Miejsce

Za oknem zawieje i zamiecie. Skrajnie nieprzyjazna zrobiła się ta pogoda.
Chciałabym coś napisać, ale prawie wszystkie sprawy, które ostatnio żyją w moich myślach to strefa tajna i nie zamierzam tego zmieniać.
Przybyło mi ostatnio jedno miejsce, gdzie mogę wypić herbatę, spotkać ludzi i wykorzystać swoje zdolności manualne ku pożytkowi... jakiemuś. Takie miejsca zawsze były dla mnie bardzo ważne a życie bez nich - nijakie.
Chyba trzeba zaufać tej odwiecznej prawdzie, że zawsze gdy coś się kończy, coś się też zaczyna. Zwykle zaczyna się inaczej, niż sobie wyobrażaliśmy i często nawet idzie innym torem, ale czy to ważne? Zawsze są sprawy warte uwagi i ludzie warci... czegoś więcej, niż "dodanie do znajomych" na portalach. Tylko czasem trzeba czasu, by to zauważyć :)

piątek, 11 października 2013

Szczęście

Kiedyś ktoś zdziwił się bardzo, że gdy spadała gwiazda, ja nie miałam gotowego żadnego marzenia, by je pomyśleć, nim spadnie. Zabrakło mi pomysłu. Początkowo się sama sobą rozczarowałam: jakim człowiekiem trzeba być, żeby nie mieć marzeń? Pomyślałam, że chyba ze mną bardzo źle - jeśli nie umie się marzyć, to znaczy, że nie ma się żadnych dążeń i ideałów, to położenie całkiem beznadziejne, to życie pozbawione jednej z ważnych składowych stanowiących o byciu wartościowym człowiekiem. Potem zastanowiłam się, co ja myślałam do tej pory, gdy mnie pytano o marzenia, lub gdy spadała gwiazda? Chciałam mieć przyjaciół, żyć blisko przyrody i obserwować ptaki. Ostatnio, przy poprzedniej spadającej gwieździe to chciałam jedynie... (no nie ważne, to akurat trochę osobiste).

Kończył się właśnie dzień terenu: dzień spędzony z lornetką w ręku przy zbieraniu danych do pracy magisterskiej. Dzień zaczęty rozświetlonymi mgłami nad rzeką, wypełniony śpiewem ptaków i zakończony rozgwieżdżonym niebem. Miałam obok siebie dwoje ludzi, z którymi zżyłam się przez poprzednie lata studiów. Jedna z tych osób cieszyła się właśnie z bardzo dobrej i ważnej wiadomości otrzymanej tego dnia. Zrozumiałam wtedy coś, co chyba w innych okolicznościach przeszłoby niezauważone - że ja zwyczajnie i po prostu byłam szczęśliwa! Może i było zimno, niewygodnie i daleko od domu, ale w tych sprawach, które uważałam za ważne, a wręcz za najważniejsze działo się właśnie najlepsze, co mogło się przydarzyć. Tak to jest ze szczęściem - rzadko daje się je przyłapać na gorącym uczynku.
Jakie to dziwne, że słowa "szczęście" używamy zwykle w odniesieniu do czasu, w którym nas nie ma. Mówimy "jaka ja wówczas byłam szczęśliwa, jak mało miałam zmartwień", albo "jak się uda, to będzie wielkie szczęście". To nie jest słowo, którego ktokolwiek używałby w odniesieniu do tak zwanego tu i teraz. Właściwie dlaczego? Bo zawsze czegoś brak. Pieniędzy, przestrzeni w mieszkaniu, zdanego egzaminu, jest zbyt zimno lub zbyt gorąco, drugi człowiek ma dla nas za mało czasu lub też musimy znosić jego towarzystwo bez przerwy... itp, itd. Czasem warto się zatrzymać w biegu i przyjrzeć się, czy aby nie jest tak, że gonimy za jakimś drobiazgiem, a sprawy, które tak ogólnie uważamy za ważne w życiu nie są akurat właśnie w najlepszym porządku? Może czasem się uda zauważyć, że szczęście właśnie JEST. I co wtedy?

Wtedy zapewne uśmiechniemy się przelotnie i dalej pobiegniemy... na autobus, lub do sklepu po cukier do ciasta. Bo w tym wariackim świecie nie można zatrzymać żadnej chwili na zawsze. Jedyne co można, to zauważyć, że ta dobra chwila właśnie jest. I podziękować za nią Bogu i drugiemu człowiekowi.

niedziela, 29 września 2013

Ważni ludzie, ważne zdarzenia

Czasem spotykamy kogoś na swojej drodze życia, czasem idziemy razem z nim przez dłuższy czas i mamy dużo wspólnych spraw, a czasem nasze ścieżki przeplatają się tylko przez chwilę. Niekiedy w którymś momencie decydujemy się powiedzieć: "To ważna osoba w moim życiu".
Patrzę na swoje ćwierć wieku życia i myślę, że ważne w nim były te osoby, których poglądy, sposób bycia albo jakaś ich wypowiedź zostawiły we mnie swój ślad i nie zostały zwyczajnie zapomniane. Nie chodzi mi o pouczające zdania ludzi, których uznawałam za mentorów w jakiejś sferze (zresztą niewielu ich miałam... byłam chyba zbyt wymagająca i łatwo się zniechęcałam, widząc czyjeś wady). Większe znaczenie mieli przyjaciele idący obok. Czasem ktoś zupełnie spontanicznie zrobił czy powiedział coś, co chciałam pamiętać, bo wzbogaciło to moje spojrzenie na świat lub stało się symbolem jakiejś treści. Dlatego myślę, że pamięć jest jedną z ważniejszych rzeczy, jakie mam. Oczywiście gromadzi również zdarzenia bolesne, ale mając wybór nie zrezygnowałabym z niej z uwagi na różne skarby, które mogę odszukać i które stały się częścią mnie. 

Ostatnio próbuję odgadnąć, komu zawdzięczam, że znalazłam się tu, gdzie jestem i czuję się na swoim miejscu. Myślę, że przede wszystkim zdecydowały rzeczy niekonkretne i trudne do zdefiniowania: np. to, że ktoś, kto w zasadzie mógł pokazać mi drzwi, nie zrobił tego, ale z entuzjazmem przyjął fakt, że chcę się uczyć. Kilka razy to tylko czyjaś otwartość skłoniła mnie, by zadać pytanie i zacząć rozmowę. Nawet kiedy byłam bezinteresowna i coś z siebie dawałam, to i tak w zamian dostawałam satysfakcję tworzenia, radość z bycia częścią zespołu i zdobywałam cenne wyobrażenie o problemach - wolontariat niekiedy jest lepszą szkołą, niż jakakolwiek sformalizowana dydaktyka :)
Oczywiście można by powiedzieć, że to ja sama coś osiągnęłam swoim zaangażowaniem i konsekwencją, może nawet po części jest to prawda... ale tylko po bardzo małej części. Reszta jest zasługą małych rzeczy, w których przejawiała się Boża wola. Trzeba jeszcze dodać, że kiedy moja przygoda z obecną "branżą" się rozpoczynała byłam studentką ostatniego roku na uczelni, która pozwalała na wiele, jeśli student chciał po swojemu zadecydować o toku studiów. Nikt nie blokował dostępu do przedmiotów dedykowanych dla innych kierunków, nie liczył godzin i punktów ani nie zastanawiał się, kto za to zapłaci. Jeśli zajęcia się odbywały, to każdy student (dostatecznie uparty, by złożyć podanie) mógł z nich skorzystać, o ile tylko wystarczyło dla niego krzesła i sprzętu. Mam nadzieję, że uczelnie poradzą sobie z obecnymi regulacjami prawnymi i tak zostanie.

To dopiero początek mojej aktywności tutaj, ale zastanawiam się, czy dam radę prowadzić ten blog w sposób, jaki przyjęłam zakładając go: pisać o wszystkim, co ważne, ale w sposób ogólny i uniwersalny. Dla mnie zawsze znaczenie mają konkretne słowa, miejsca i sytuacja, w jakiej coś się wydarzyło, lubię je opisywać i nie wiem, czy potrafię ze zdarzeń mojego życia wydobyć same treści, pomijając tworzące je szczegóły. Przede wszystkim jednak ogromne znaczenie mają dla mnie ludzie, a nie chciałabym, by w tych wpisach stali się rozpoznawalni - przez poszanowanie dla ich prywatności. Myślę, że i tak już kilka osób (jeśli tu zajrzało) mogło w jakimś stopniu rozpoznać siebie. 

Dlatego nie wiem, czy jeszcze coś tu napiszę, a jeśli tak - czy te ogólniki będą w stanie zachęcić kogokolwiek do ich czytania. Myślę jednak, że za jakiś czas mimo wszystko znów powstanie nowy wpis, bo pisanie jest ważną częścią mojej natury.

sobota, 21 września 2013

Mój świat

Był środek sierpnia. Siadłam przy ogniu z innymi ludźmi, niż byli obok mnie przez ostatnie 12 dni. Poczułam się nie tyle obdarowana ciszą, co pozbawiona muzyki. Pozbawiona twarzy, które stały się w ostatnim czasie znajome, uśmiechów, zwyczajów. Obdarowana innymi, ale jeszcze wtedy tego nie zdążyłam zauważyć. Zwykle tak reaguję na zmianę miejsca i ludzi. Najpierw czuję tylko, że nie mam nic z tego, co jeszcze przed chwilą miałam. Otwarcie na nowe przychodzi później.
To nie jest mój świat! Już nie - zaprotestowało coś we mnie. - Po co właściwie tu przyjechałam?

I wtedy gdzieś w sercu odkryłam odpowiedź: Mój świat jest wszędzie, gdzie ludzie chcą się dzielić ze sobą chlebem i tym, co mają dobrego w sobie. 

W osobach, które siedziały wtedy przy ognisku znalazłam przyjaciół, zaraziłam się ich pasją, doceniłam inny niż mój sposób patrzenia na życie i wspólne posiłki z nimi. Bywało trudno, bo zawsze bywa, ale to, co dostałam jest o wiele ważniejsze. I tak oto odkryłam, że Motacilla z nadjeziornych trzcin to ciągle ta sama, którą wcześniej można było zobaczyć w innej części kraju na drogach. Wszak ptaki mają skrzydła! (a ludzie autobusy i pociągi...)

piątek, 20 września 2013

Dlaczego o zaskoczeniu i dlaczego Motacilla?

"Daj się zaskoczyć" to hasło zaczerpnięte z konferencji, którą usłyszałam w drodze na Jasną Górę. Nie jestem pewna, czy bym je zapamiętała, gdyby nie pewna osoba, która szła obok mnie i mocno wzięła sobie te słowa do serca. Potem hasło towarzyszyło nam w drodze i dla mnie również nabrało znaczenia. Starałam się z otwartym sercem przyjmować zaskoczenia nie tylko na pielgrzymce, ale również w mojej dalszej podróży, którą już odbyłam sama... a właściwie nie sama, bo ten, kto prawdziwie spotkał Boga nie idzie dalej sam.

Każdy, kto zna trochę łacinę używaną w biologii wie, że motacilla to pliszka. Jeśli miałabym sobie wybrać konkretny gatunek z tego rodzaju, to podpisałabym się Motacilla flava czyli pliszka żółta. Często widuje się je wśród uprawnych pól, gdzie gniazdują i żerują. W czasie migracji zatrzymują się w trzcinowiskach. Jednak szczególnie częste są spotkania z pliszką na drodze, gdzie rozbrajają obserwatora swoim irracjonalnym zachowaniem: zamiast uciekać w bok, odlatują na kilkanaście metrów do przodu i znów przysiadają na drodze machając w górę i w dół swoimi długimi sterówkami. Zatem jadąc lub idąc przed siebie nie da się uniknąć płoszenia tej samej pliszki co najmniej dwukrotnie. Ptak z pól, dróg i trzcinowisk - czyli miejsc, które są mi szczególnie bliskie.

O moim duchowym i przyrodniczym wędrowaniu i o Bożych zaskoczeniach -  o tym właśnie spróbuję opowiedzieć tym, którzy zdecydują się tu zaglądać. Nie da się jednak wykluczyć, że pojawią się również przemyślenia z zupełnie innych kategorii.

Młode pliszki wśród rzepaku. Zdjęcie bardzo amatorskie :)