Kiedyś ktoś zdziwił się bardzo, że gdy spadała gwiazda, ja nie miałam gotowego żadnego marzenia, by je pomyśleć, nim spadnie. Zabrakło mi pomysłu. Początkowo się sama sobą rozczarowałam: jakim człowiekiem trzeba być, żeby nie mieć marzeń? Pomyślałam, że chyba ze mną bardzo źle - jeśli nie umie się marzyć, to znaczy, że nie ma się żadnych dążeń i ideałów, to położenie całkiem beznadziejne, to życie pozbawione jednej z ważnych składowych stanowiących o byciu wartościowym człowiekiem. Potem zastanowiłam się, co ja myślałam do tej pory, gdy mnie pytano o marzenia, lub gdy spadała gwiazda? Chciałam mieć przyjaciół, żyć blisko przyrody i obserwować ptaki. Ostatnio, przy poprzedniej spadającej gwieździe to chciałam jedynie... (no nie ważne, to akurat trochę osobiste).
Kończył się właśnie dzień terenu: dzień spędzony z lornetką w ręku przy zbieraniu danych do pracy magisterskiej. Dzień zaczęty rozświetlonymi mgłami nad rzeką, wypełniony śpiewem ptaków i zakończony rozgwieżdżonym niebem. Miałam obok siebie dwoje ludzi, z którymi zżyłam się przez poprzednie lata studiów. Jedna z tych osób cieszyła się właśnie z bardzo dobrej i ważnej wiadomości otrzymanej tego dnia. Zrozumiałam wtedy coś, co chyba w innych okolicznościach przeszłoby niezauważone - że ja zwyczajnie i po prostu byłam szczęśliwa! Może i było zimno, niewygodnie i daleko od domu, ale w tych sprawach, które uważałam za ważne, a wręcz za najważniejsze działo się właśnie najlepsze, co mogło się przydarzyć. Tak to jest ze szczęściem - rzadko daje się je przyłapać na gorącym uczynku.
Kończył się właśnie dzień terenu: dzień spędzony z lornetką w ręku przy zbieraniu danych do pracy magisterskiej. Dzień zaczęty rozświetlonymi mgłami nad rzeką, wypełniony śpiewem ptaków i zakończony rozgwieżdżonym niebem. Miałam obok siebie dwoje ludzi, z którymi zżyłam się przez poprzednie lata studiów. Jedna z tych osób cieszyła się właśnie z bardzo dobrej i ważnej wiadomości otrzymanej tego dnia. Zrozumiałam wtedy coś, co chyba w innych okolicznościach przeszłoby niezauważone - że ja zwyczajnie i po prostu byłam szczęśliwa! Może i było zimno, niewygodnie i daleko od domu, ale w tych sprawach, które uważałam za ważne, a wręcz za najważniejsze działo się właśnie najlepsze, co mogło się przydarzyć. Tak to jest ze szczęściem - rzadko daje się je przyłapać na gorącym uczynku.
Jakie to dziwne, że słowa "szczęście" używamy zwykle w odniesieniu do czasu, w którym nas nie ma. Mówimy "jaka ja wówczas byłam szczęśliwa, jak mało miałam zmartwień", albo "jak się uda, to będzie wielkie szczęście". To nie jest słowo, którego ktokolwiek używałby w odniesieniu do tak zwanego tu i teraz. Właściwie dlaczego? Bo zawsze czegoś brak. Pieniędzy, przestrzeni w mieszkaniu, zdanego egzaminu, jest zbyt zimno lub zbyt gorąco, drugi człowiek ma dla nas za mało czasu lub też musimy znosić jego towarzystwo bez przerwy... itp, itd. Czasem warto się zatrzymać w biegu i przyjrzeć się, czy aby nie jest tak, że gonimy za jakimś drobiazgiem, a sprawy, które tak ogólnie uważamy za ważne w życiu nie są akurat właśnie w najlepszym porządku? Może czasem się uda zauważyć, że szczęście właśnie JEST. I co wtedy?
Wtedy zapewne uśmiechniemy się przelotnie i dalej pobiegniemy... na autobus, lub do sklepu po cukier do ciasta. Bo w tym wariackim świecie nie można zatrzymać żadnej chwili na zawsze. Jedyne co można, to zauważyć, że ta dobra chwila właśnie jest. I podziękować za nią Bogu i drugiemu człowiekowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz