Patrzę na swoje ćwierć wieku życia i myślę, że ważne w nim były te osoby, których poglądy, sposób bycia albo jakaś ich wypowiedź zostawiły we mnie swój ślad i nie zostały zwyczajnie zapomniane. Nie chodzi mi o pouczające zdania ludzi, których uznawałam za mentorów w jakiejś sferze (zresztą niewielu ich miałam... byłam chyba zbyt wymagająca i łatwo się zniechęcałam, widząc czyjeś wady). Większe znaczenie mieli przyjaciele idący obok. Czasem ktoś zupełnie spontanicznie zrobił czy powiedział coś, co chciałam pamiętać, bo wzbogaciło to moje spojrzenie na świat lub stało się symbolem jakiejś treści. Dlatego myślę, że pamięć jest jedną z ważniejszych rzeczy, jakie mam. Oczywiście gromadzi również zdarzenia bolesne, ale mając wybór nie zrezygnowałabym z niej z uwagi na różne skarby, które mogę odszukać i które stały się częścią mnie.
Ostatnio próbuję odgadnąć, komu zawdzięczam, że znalazłam się tu, gdzie jestem i czuję się na swoim miejscu. Myślę, że przede wszystkim zdecydowały rzeczy niekonkretne i trudne do zdefiniowania: np. to, że ktoś, kto w zasadzie mógł pokazać mi drzwi, nie zrobił tego, ale z entuzjazmem przyjął fakt, że chcę się uczyć. Kilka razy to tylko czyjaś otwartość skłoniła mnie, by zadać pytanie i zacząć rozmowę. Nawet kiedy byłam bezinteresowna i coś z siebie dawałam, to i tak w zamian dostawałam satysfakcję tworzenia, radość z bycia częścią zespołu i zdobywałam cenne wyobrażenie o problemach - wolontariat niekiedy jest lepszą szkołą, niż jakakolwiek sformalizowana dydaktyka :)
Oczywiście można by powiedzieć, że to ja sama coś osiągnęłam swoim zaangażowaniem i konsekwencją, może nawet po części jest to prawda... ale tylko po bardzo małej części. Reszta jest zasługą małych rzeczy, w których przejawiała się Boża wola. Trzeba jeszcze dodać, że kiedy moja przygoda z obecną "branżą" się rozpoczynała byłam studentką ostatniego roku na uczelni, która pozwalała na wiele, jeśli student chciał po swojemu zadecydować o toku studiów. Nikt nie blokował dostępu do przedmiotów dedykowanych dla innych kierunków, nie liczył godzin i punktów ani nie zastanawiał się, kto za to zapłaci. Jeśli zajęcia się odbywały, to każdy student (dostatecznie uparty, by złożyć podanie) mógł z nich skorzystać, o ile tylko wystarczyło dla niego krzesła i sprzętu. Mam nadzieję, że uczelnie poradzą sobie z obecnymi regulacjami prawnymi i tak zostanie.
To dopiero początek mojej aktywności tutaj, ale zastanawiam się, czy dam radę prowadzić ten blog w sposób, jaki przyjęłam zakładając go: pisać o wszystkim, co ważne, ale w sposób ogólny i uniwersalny. Dla mnie zawsze znaczenie mają konkretne słowa, miejsca i sytuacja, w jakiej coś się wydarzyło, lubię je opisywać i nie wiem, czy potrafię ze zdarzeń mojego życia wydobyć same treści, pomijając tworzące je szczegóły. Przede wszystkim jednak ogromne znaczenie mają dla mnie ludzie, a nie chciałabym, by w tych wpisach stali się rozpoznawalni - przez poszanowanie dla ich prywatności. Myślę, że i tak już kilka osób (jeśli tu zajrzało) mogło w jakimś stopniu rozpoznać siebie.
Dlatego nie wiem, czy jeszcze coś tu napiszę, a jeśli tak - czy te ogólniki będą w stanie zachęcić kogokolwiek do ich czytania. Myślę jednak, że za jakiś czas mimo wszystko znów powstanie nowy wpis, bo pisanie jest ważną częścią mojej natury.