Wdałam się ostatnio nieopatrznie w dyskusję o przydrożnych drzewach. Zasadniczo chciałam zasygnalizować światu (dyskutującemu na profilu facebookowym Krzysztofa Hołowczyca), że drzewa to jeden z elementów otoczenia drogi i jak ktoś jedzie nieostrożnie, może się zabić o cokolwiek innego. Problem nie leży w moim odczuciu w drzewach, tylko najczęściej w postępowaniu kierowcy.
No ale można spojrzeć na to tak, że obecność drzew jest wyrokiem śmierci na ludzi, którzy mogliby przeżyć wypadek. Życie ludzkie jest bezcenne i co do tego nie mam wątpliwości. Nie uważam jednak, by w którymkolwiek wypadku drzewo było w większym stopniu winne, niż błąd człowieka.
Wydaje mi się, że cała ta dyskusja o drzewach to kolejny przejaw modnego dzisiaj spychania odpowiedzialności. W dzisiejszych czasach dysponujemy szerokim wachlarzem usprawiedliwień. Źle napisany sprawdzian? Chory byłem/zakochałem się/nauczyciel niesprawiedliwie ocenia... i oczywiście wszystkie te zaświadczenia o dysleksjach, dyskalkuliach itd.. Spóźniłem się? Takich korków w mieście naprawdę nie da się przewidzieć. Złamana noga? Schody były nieprzystosowane do wymogów BHP.
Oczywiście są sytuacje, że człowiek nie ponosi całkowitej winy za swoje wypadki, porażki i uszczerbki na zdrowiu. Czasem nawet całą winę ponosi ktoś inny.
Niemniej jednak bardzo często pierwszym krokiem kogoś, kto spowodował mniejszy lub większy wypadek (o ile w ogóle ma na to szansę...) jest wyszukiwanie usprawiedliwienia w czynnikach na które nie miał wpływu lub winy innych osób. Nie ma w ogóle elementu samokrytyki i poczucia, że za każde swoje działanie ponosi się odpowiedzialność. A ponosi się ją nie tylko za siebie, ale często również za drugiego człowieka. Brak drzew przy drogach, dobrze zaprojektowana przestrzeń i coraz bezpieczniejsze wynalazki techniki nie zastąpią nigdy tej odpowiedzialności.
Wychowałam się przy lubelskim odcinku drogi Lublin - Przemyśl. W dzieciństwie piękne, wysokie drzewa widziałam jedynie przy tej drodze, w zasadzie na tym etapie jeszcze miejskiej ulicy. W Lublinie parków jest niewiele i moja rodzina, zajęta codziennymi sprawami nie zabierała dziecka na spacery do parku czy lasu. Zresztą ani jednego ani drugiego nie było w okolicy. Tak więc nie ukrywam, że cały ten protest ma silne korzenie osobiste.
Kto powiedział, że drogi są tylko dla samochodów? Nie mam na myśli nowoczesnych tras szybkiego ruchu, ale zwykłe drogi od wioski do wioski, którymi ludzie dojeżdżają do pracy w polu a ci, którzy nie są zmotoryzowani - chodzą do sklepu czy szkoły. Czy można pieszych pozbawiać cienia w imię bezpieczeństwa kierowców? Czy można człowieka pracującego w polu albo strudzonego wędrowca skazywać na tereny, gdzie w promieniu kilku kilometrów nie ma gdzie schronić się przed słońcem?
Dla kierowcy taka aleja przydrożna to kilka sekund na trasie, którą jeździ raz na jakiś czas, ale dla kogoś innego może być ważną częścią małej ojczyzny lub po prostu wybawieniem w upalny dzień.
Chodzę po polach i w imieniu innych ludzi, którym zdarza się przebywać w terenie otwartym proszę: pomyślcie, zanim stwierdzicie, że przydrożne drzewo nie ma prawa istnieć. Jest Was - kierowców dużo, ale nie jesteście jedynym użytkownikiem przestrzeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz